FelietonyFelietony Adama Czejgisa - Przy sobocie - Ogień

Felietony Adama Czejgisa - Przy sobocie - Ogień

Dawno, dawno temu (kiedy zapalniczki mocno śmierdziały benzyną) do wykrzesania ognia używało się głównie zapałek. Jednego razu po przypaleniu papierosa (ze strachu, że ktoś zobaczy, jak palę) spaloną zapałkę włożyłem w kieszeń, a pełne pudełko z gracją pofrunęło do kosza.

Przy sobocie - Ogień
Przy sobocie - Ogień
Źródło zdjęć: © Panorama Płock | Panorama Płock

Wiele, wiele razy poprzez roztargnienie, z niewiedzy, z lenistwa, przez pomyłkę... - wyrzucamy na śmietnik najróżniejsze wartościowe pudełka.

Miłość, przyjaźń, szacunek, wierność, uczciwość... lądują w koszu. A nienawiść, chciwość, zazdrość, krętactwo, pychę... pchamy w już i tak przepełnione kieszenie.

I nawet wtedy, gdy sumienie (jak ta niedogaszona zapałka) wypala nam dziurę w duszy, w ciele, w spodniach - wciąż udajemy, że przecież nic złego się nie stało, że dobrze będzie...

Wszędzie pod słońcem każda autorytarna władza bez względu na narodowość, kulturę, religię lub jej brak; niezależnie od (szczytnych, niekiedy) haseł ma tylko jedyny, święty dla niej cel – Władzę Absolutną. A wpływy, pieniądze, wreszcie terror i zbrodnie to tylko narzędzia. Niezbędne do utrzymania tej władzy.

Każdy autorytarny władca - z Azji, z Afryki, z Ameryki, z Europy - sam się usprawiedliwi i rozgrzeszy z najpotworniejszych zbrodni. Dyktatura nie ma sumienia. Ma strach. Strach, który ich nie powstrzymuję, strach, który ich napędza. Ale też czyni wyłomy w twierdzach autorytarnej władzy i pozwala uchwycić przyczółki... Permanentny strach o to, że utracą władzę, że zostaną rozliczeni, z czasem sprawia, że nawet najprzebieglejsza, najcwańsza satrapia zaczyna popełniać błędy. I wyrzuca do kosza pełne dóbr pudełka, a płonące dowody ich podłości, głupoty czy nieudolności chowa w kieszeń.

Libia, lata 90.: Minister spraw wewnętrznych wystąpił w telewizji w bardzo emocjonalnym przemówieniu. Płacząc prawie rozdzierał szaty nad biednym (a przecież bogatym) narodem libijskim. A winnymi temu (oprócz dyżurnych Amerykanów) mieli być nielegalni emigranci i uchodźcy z Afryki Północnej.

Przemówienie ministra ilustrował film o głodnych dzieciach i wykupowaniu przez "nielegalnych" kosmicznych ilości pieczywa.

Nazajutrz Kadafi podpisał dekret nakazujący niezwłoczne opuszczenie Libii wszystkim cudzoziemcom z nieuregulowanym lub (według władz) uregulowanym niedostatecznie prawem pobytu.

Operacja dotyczyła bagatela kilkuset tysięcy do miliona ludzi. Głównie z Sudanu i Czadu, ale także osiadłych w Libii przed wielu laty (w czasie pierwszej i drugiej wojny arabskiej) Palestyńczyków. W ciągu kilku dni dekret wykonano.

I nastał nieopisany chaos i olbrzymie braki w zaopatrzeniu. Zabrakło ludzi do pracy. I powróciło stare: przez dziurawe granice wrócili ci sami uchodźcy i emigranci.

Los Palestyńczyków był zgoła inny, Wojsko w ciągu kilku dni wywiozło setki rodzin na granicę z Egiptem. Jedna walizka na dorosłego i w drogę. Egipcjanie Palestyńczyków nie wpuścili. Do Libii też nie mieli powrotu. Nawet nie mieliby gdzie. Bo najbardziej "zasłużeni" oprawcy błyskawicznie zajęli się pozostawionym przez nich przez lata wypracowanym majątkiem: domami, ziemią, sklepami...

Na piaszczysty pas ziemi niczyjej pomiędzy dwóch arabskich sąsiadów, braci w wierze, sojuszników przecież, wciśnięto trzeciego bezdomnego arabskiego brata.

Na odminowanym kawałku ziemi niczyjej między namiotami krzątają się kobiety. Mężczyźni, siedząc w kucki, grają w kości. I tylko dzieci nie widać. Dzieci są w pracy. Ścieżką pomiędzy minami kilka kilometrów przez kamienistą pustynię w tą i z powrotem noszą na wątłych barkach bańki z benzyną, żywność, papierosy, kosmetyki... Opłaceni żołnierze, inaczej niż na dorosłych, nie zwracają na nich uwagi.

Dwóch chłopców (bardzo podobnych, pewnie braci) niesie w każdej ręce pęczki związanych za nogi żywych kur. Młodszy (pięć, góra sześć lat) pokazuje starszemu, że jeden z niesionych przez niego ptaków prawdopodobnie nie żyje. Chłopak odwiązuje kurę, stawia ją na piasku, próbuje napoić. Uparte ptaszysko nie chce pić, nie chce stać. Zdenerwowany mały przemytnik kładzie kurę na kamień i drugim kamieniem obcina "głupi kurzy łeb". Młodszy przygląda się z zaciekawieniem. Operacja się udaje i obaj pospiesznie ruszają w dalszą drogę. Na czerwonej pustyni śladów krwi nie widać. Chłopcy muszą się pospieszyć, żeby cały towar im nie pozdychał. Robi się gorąco.

Dyktatury Kadafiego dawno już w Libii nie ma. Pozostały zgliszcza. To te przez dziesięciolecia chowane pod pustynny piach palące Libijczyków problemy wybuchły, zmiatając Satrapię, i z bogatego niegdyś kraju zostało pogorzelisko. Zaś tacy kiedyś dumni i majętni Libijczycy dziś topią się setkami, próbując dopłynąć tam, gdzie już ich nie chcą, do Europy.

Niezbadane są wyroki boskie, to przysłowie istniejące (w różnych formach) w prawie wszystkich wierzeniach i kulturach na ziemi.

I trudno jest przewidzieć (choć wiele już można), jak to wszystko, co dziś robimy, wpłynie na przyszłość nas samych, ba na przyszłość narodów. I nie wiemy, jak ten żar, co nas grzeje tu i teraz, który dzisiaj hołubimy, a także samo, jak ten ogień przytłumiony, którego nie kochamy, ale chowamy go ze wstydem za siebie, jak to wszystko kiedyś (dziś, jutro lub za 100 lat) wpłynie na losy świata? Czy nie wybuchnie płomieniami i nie spali wszystkiego tego, co znamy, co kochamy?

Adam Czejgis.

Wybrane dla Ciebie